Pasja c.d.
Pisałam już o pasji... Wszystko jest fajnie, gra, jestem czymś zajęta, ale tak jak przypuszczałam, to nie to. Myślałam, że mogę zająć się czymś innym i czerpać z tego równie dużo satysfakcji. Zatopić się w tym i zapomnieć o reszcie świata.
Ułożyłam sobie plany na przyszłość do których dążę, mam cele itd., ale to bez sensu. Za każdym razem jak widzę kogoś tańczącego to pustka wraca. Z reguły mam słomiany zapał. Cały czas wymyślam jakieś języki, karate, śpiew, grę na czymś, ale i tak kończy się na tańcu. Zawsze znajdzie się jakiś czynnik, który na nowo budzi to pragnienie i sprawia, że zapominam o innych pierdołach. Tym razem (w sumie po raz kolejny) było to You Can Dance. Patrząc na tych ludzi myślałam, że nie ma niczego innego, czego mogłabym tak komuś zazdrościć.
W takich chwilach czuję się na prawdę żałośnie. Zawsze denerwuje mnie to, że zrezygnowałam z tańca. Po prostu byłam za słaba. Przeciwności, które mnie spotkały to nic w porównaniu do tego co przeszli, lub jak żyją niektórzy z You Can Dance. Mogłabym teraz wrócić do tańca, ale do tego też nie jestem wystarczająco silna. Zawsze są wymówki, że w przyszłym roku matura, będzie dużo korepetycji i nauki, do tego dochodzą obowiązki domowe, niezbyt stabilna sytuacja rodzinna i oczywiście sprawy finansowe.
Ale to wszystko nic. Wszystko da się przezwycięży, ale ja po prostu nie umiem. Nie mam w sobie tyle odwagi. Nie umiem otworzyć się na innych przez co odbierają mnie inaczej i myślą, że mi na nich nie zależy. Sama gubię się w swoim życiu. Nie potrafię zaryzykować i zrezygnować ze wszystkiego lub z tańca. A tak to musiałoby wyglądać.
To jakaś cholerna poczekalnia. Wytraca czas i do niczego nie prowadzi. Dwa lata to za dużo. Tylko nie umiem z niej wyjść.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz