Tak właśnie. Mam nasrane w mózgoczaszce. Najpierw się na wpieprzam. Potem się wkurwiam. Obiecuję sobie, ze to ostatni raz. I znowu wpieprzam.
Najgorsze jest to, że cały czas odkładam wszystko na później. Mówię sobie, że od września będzie mi łatwiej, bo nie będę miała tyle czasu na jedzenie. Niestety realność okazuje się zbyt brutalna i mam na dużo czasu.
Co mi w takim razie pozostaje?
Otóż kolejny raz obiecuję sobie, że od jutra z tym koniec.
W sumie, to notki o moich daremnych próbach odchudzania miało nie być do października, ale mam to w dupie. Zważę się za 2 tygodnie, a do tego czasu zrobię co w mojej mocy, żeby było poniżej 55.
Mam nadzieję, że w październiku dojdzie mi rysunek 4 razy w tygodniu, korki z matmy i praca w weekendy. Mam nadzieję, że będę miała tyle nauki, że nie będę miała czasu na nic innego. Mam nadzieję, że będę zapierdalać ja głupia d tej matury. Mam nadzieję, że zdam ją cholernie dobrze i dostanę się na architekturę tam gdzie będę chciała i pokażę wszystkim na co mnie stać.
Mam nadzieję, że wezmę się w garść i będę ciężko pracować pod każdym względem, a nie okłamywać samą siebie.